Postanowiliśmy, a właściwie żona Ania postanowiła (ja wykazałem się powściągliwym zapałem), że policzymy dziś drzewa nad morzem. Wsiedliśmy w samochód i udaliśmy do lasu. Przy którejś z rzędu pomyłce, uznaliśmy liczenie drzew za czynność zbyt skomplikowaną i ograniczyliśmy się do chłonięcia pięknego otoczenia. Taki spacer po lecie okazał się bardzo przyjemną rzeczą i mój zapał przestał być powściągliwy.
Okazało się, że drzewa nie tylko sobie rosną, ale służą do różnych innych celów.
Poniżej zdjęcie - zagadka. Dla spostrzegawczych. Wierzcie mi lub nie, ale na tym drzewie siedzi dzięcioł i wali w konar. Ja wiem gdzie siedział i dlatego go widzę na zdjęciu ;) Nie robię Was w dzięcioła, on naprawdę jest na tym drzewie. Mała podpowiedź, siedzi z lewej strony niebieskiej krowy.... To żart (wiem, że słaby, dlatego informuję, że to żart), krowy tam nie ma, ale ptaszek jest. Do czego to doszło, nie sądziłem, że będę na tym blogu pokazywał Wam ptaszka.
W lesie spotkaliśmy też konie. I nie robię Was w konia, na co dowód poniżej.
Wszystko to dzieje się w lasku w Pogorzelicy.
Grzybów raczej jeszcze niema. Ja byłem jedynym starym grzybem w tym lesie. Miałem ambicje na Kozaka, ale raczej zmarznięty wyglądałem jak maślak. Po drodze odwiedziliśmy jeszcze nadmorskie Niechorze, gdzie zawsze jest sporo kaczek przy mostku.
Mimo zimna wdzięczny jestem żonie Ani że mnie wyciągnęła z domu do lasu. Zaznaczam, że do niczego w lesie nie doszło, tylko spacerowaliśmy. Chociaż zastanawialiśmy się chwile nad tym, czyj tyłek w takiej sytuacji zmarzł by bardziej. Dość ciekawe zagadnienie prawda?
Moja żona Ania ma takie powiedzonko. Że natura wygląda przepięknie. A jeśli ktoś ją zwyczajnie namaluje to wychodzi kicz.